Klimat w interesie Europy
Jedną z najważniejszych kwestii obecnie w negocjacjach klimatycznych jest przyszłość wygasającego wraz z 2012 rokiem Protokołu z Kioto. W Europie jest on postrzegany jako jeden z fundamentów polityki bezpieczeństwa. Szczyt klimatyczny tego roku w Durbanie będzie miejscem decyzji w tej sprawie.
Europa na razie prezentuje strategię odsuwania tego problemu. Waha się w podjęciu ambitnej drogi klimatycznej, a przez to jej pozycja lidera w negocjacjach, motywującego inne kraje do podjęcia większych działań, staje się przeszłością. Nie pomaga również w tym czas polskiej prezydencji w Unii. Daleko nam jeszcze do kraju prezentującego największe zrozumienie wobec zmian klimatu. W tym momencie globalna polityka środowiskowa wygląda trochę jak nieukształtowana masa, w której brakuje jasnego celu. W Durbanie nawet nie przewiduje się wiążącego porozumienia w sprawie utrzymania wzrostu globalnej temperatury poniżej 2 stopni C. Musiałby nastąpić poważny zwrot w polityce światowej, aby do tego doszło.
Przywództwo
Unia Europejska pretendując do powrotu do roli lidera negocjacji, powinna dopasować postulaty do dzisiejszego kontekstu. Negocjacje są dynamicznym procesem, a więc porozumienie musi się zmienić. Nawet gdyby była powszechna zgoda na przedłużenie zobowiązań z Kioto, nie wiadomo czy byłaby to wystarczająca umowa. W takim wypadku zwiększalibyśmy powoli redukcje emisji, co i tak robimy (Unia Europejska podjęła się redukcji wyższych niż ustalonych w porozumieniu z Kioto), a handel emisjami nadal by kwitł obniżając efektywność działań wymierzonych przeciwko zmianom klimatu. Widać, że potrzebujemy ulepszonego rozwiązania i o wiele większych kroków.
Niezależnie od globalnej polityki, zahamowanie emisji jest w interesie samej Europy. Nie jest łatwo wyznaczać standardy i nakładać na siebie ograniczenia, kiedy nie wszyscy pójdą w nasze ślady. Jednak to już się dzieje, polityka klimatyczna na świecie nigdy nie była spójna. Unia powinna wyjść z rozkroku pomiędzy wolą przywództwa, a obawami przed tym, że część państw obejmie inną drogę. Mądre przywództwo nie polega na zadowalaniu wszystkich, ani na szukaniu konsensusu za wszelką cenę. Polega ono na motywowaniu do ustalenia konsensusu na najwyższym poziomie – takim, do którego trzeba dążyć, a nie na którym już się jest. Postulat porozumienia klimatycznego nie może zależeć tylko od liczby ewentualnych podpisów pod nim.
Czego Europa nie powinna robić?
Protokół z Kioto był dużym dyplomatycznym osiągnięciem Europy i byłoby nierozsądnym je zaprzepaszczać. Może więc powinniśmy wykorzystać go jako bazę, a nie odrzucać w całości. Bazę wiedzy i ustaleń w kwestii finansowania, monitoringu, wymiany technologii, ekonomicznej efektywności. Tym bardziej, że jest to baza sprawdzona, poddana wiloletniemu testowi, z którego nie tylko powinniśmy, ale musimy wyciągnąć wnioski. A wiemy przecież, że tworzenie porozumienia to lata negocjacji, redefiniowania i ratyfikowania. Lata, których już nie mamy. Prawda jest taka, że Europa potrzebuje prawnie wiążącego porozumienia również dla siebie, dla bezpiecznej przyszłości oraz budowania koalicji krajów związanych wspólną wizją klimatycznego porządku.
Dwa wyjścia
Problemem Protokołu z Kioto nie jest spowalnianie rozwoju gospodarki, lecz to, że może on hamować niektóre państwa przed podjęciem jeszcze większych redukcji. Mamy do wyboru dwie strategie negocjacyjne. Tzw. „top down“ i „bottom up“.
- top down – rządy negocjują, w jaki sposób osiągnąć wspólnie przyjęte globalne cele redukcyjne i podejmują stosowne działania w swoich krajach – jest to ambitniejsza i bardziej efektywna metoda
- bottom up – rządy ustalają indywidualnie, jakie redukcje chcą wprowadzić, a następnie obliczają jaki będzie wynik globalny– to stanowisko, popierane chociażby przez Stany Zjednoczone, nie jest długoterminowym rozwiązaniem i nie sprzyja stabilnej polityce klimatycznej
Wady rozwiązania „bottom up“ mogliśmy zaobserwować na szczycie w Kopenhadze w 2009 roku. Optymistyczna interpretacja ustaleń z Kopenhagi daje wzrost globalnej temperatury na poziomie 3,5 lub 4 stopni C. Bez tych postanowień musielibyśmy zmagać się ze wzrostem rzędu 6 lub 8 stopni. Jednak wzrost o 4 stopnie w dalszym ciągu pozostaje katastrofalny. Berlin zbliżyłby się klimatem do Tunisu. W południowej Europie średnia temperatura wzrosłaby o około 7 stopni, a opady spadłyby o 40%. Gospodarka krajów północnej Afryki, oparta na turystyce i rolnictwie, mogłaby się załamać. Geograficzne położenie Europy sprawia, że z krajów rozwiniętych to ona może odczuć najbardziej społeczne i polityczne skutki zmian klimatu.
Europejskie przywództwo może skończyć się sukcesem lub odrzuceniem naszej wizji przez inne kraje. Większość z krajów biorących udział w negocjacjach popiera ambitne cele. Jednak najwięksi emitenci stanowią ledwie garstkę. Jeśli nawet Europa okazałaby się nieudanym liderem, to przynajmniej wtedy miałaby podstawy do poważnych zmian w swojej polityce. Pytanie brzmi, czy chcemy obniżać swoje oczekiwania czy inspirować się ambitnymi celami i dochodzić do podwyższonych standardów? Czy zmiany klimatu nas podzielą czy zmotywują do solidarnego działania?
Część informacji w artykule pochodzi ze strony: http://www.chinadialogue.net/articl...