Nadzieja matką głupich. Co łączy bańki spekulacyjne ze zmianami klimatu?
Czy tkwimy w rozwojowej bańce? Świętowanie wzrostu gospodarczego nie zwalnia nas od myślenia o granicach wzrostu...
Overshoot („przeholowanie”) to ekologiczny odpowiednik życia ponad stan. Przeholowanie dotyczyć może wielu aspektów: rezerw ropy naftowej, populacji ryb morskich, drewna tropikalnego, czy zawartości gazów cieplarnianych w atmosferze. Tak, jak zawiany weselnik obudzi się rano z kacem, bo przeholował, tak nadużycia środowiskowe odbijają się nam czkawką w postaci wysokich kosztów uzdatniania wód, rekultywacji zniszczonych gleb, czy też zmian klimatu.
No tak, klimatolodzy biją na alarm. Gołym okiem widać topnienie lądolodów, czy wzrost poziomów mórz. A mimo to pozostajemy spokojni. Wyruszamy na majowego grilla, konsekwentnie ignorując wszelkie nieprzyjemne informacje – czy to o pożarze domu dziecka w Ożarowie, wycieku ropy czy oderwaniu szelfu na Antarktydzie. Ludzka rzecz.
Warto jednak zastanowić się przez chwilę dokąd nas to prowadzi. Pomocna będzie analogia do baniek spekulacyjnych.
W roku 1637 cebulka tego tulipana, zwanego Viceroy, kosztowała 3000 - 4200 florenów. Rzemieślnik zarabiał wówczas 300 florenów rocznie.
Rycina: Wikipedia
Na czym polega taka bańka? Ceny dóbr rosną do stopniowo do absurdalnych poziomów, oderwanych od ich rzeczywistej wartości (czy to będą cebulki tulipana w XVII-wiecznej Holandii, domeny internetowe, czy nieruchomości). Wzrost cen podsycany jest nadzieją. Nadzieją inwestorów, że skoro teraz ceny rosną, to będą rosły nadal. Entuzjazm nie gaśnie nawet wtedy, kiedy ceny wkraczają na niebezpieczne terytorium i pojawiają się pierwsze ostrzeżenia. Kiedy wreszcie inwestorzy orientują się, że wartość danego dobra jest wyraźnie przeszacowana, następuje gwałtowne załamanie. Bańka pęka.
Przyjrzyjmy się historii jednej z boleśniejszych amerykańskich baniek spekulacyjnych, związanej z domenami internetowymi. Wartość przedsiębiorstw internetowych rosła nieprzerwanie od 1995 do marca 2000. Kiedy inwestorzy zorientowali się, że wartość spółek jest przeszacowana, doszło do załamania. Ceny akcji spadały gwałtownie przez kolejne trzy lata, do marca 2003. Potem rosły już łagodnie, bez znamion bańki spekulacyjnej.
Co znamienne, inwestorzy „dot.comów” długo nie wierzyli, że mają do czynienia z bańką. I to nawet, kiedy ceny spadały.
W klimatycznej analogii naszym „dobrem” jest rozwój. Z uczestnikami bańki domen dzielimy nadzieję, że czeka nas dalszy niezachwiany wzrost. Koszt środowiskowy (m.in. emisje CO2) płacimy bez protestu, póki rośnie gospodarka, a efekt „przeholowania” z emisjami nie jest widoczny gołym okiem. Świętujemy więc wzrost gospodarki, wołamy o więcej wzrostu, windując koszt tego wzrostu (czyli emisje) do poziomów, które w dłuższej perspektywie prowadzą do klimatycznego załamania. Mimo to w wielu sferach nie gaśnie entuzjazm, a niezachwiany wzrost ma nam zapewnić wolny rynek, który znajdzie sposób również na fizyczne limity stawiane nam przez środowisko.
Zapewne nawet kiedy rozpocznie się faza spadku (kiedy koszty zmian klimatu wyraźnie osłabią gospodarki i obniżą nasz osobisty dobrobyt), jeszcze przez chwilę nie będziemy wierzyć, że jesteśmy już po drugiej, tej ponurej stronie słupka na wykresie…
Na pierwszym zdjęciu: granice miejscowości Ziemia w Teksasie. Fot: flickr.