Inne programy PZS: ekonsument.pl | globalnepoludnie.pl | ekoprojekty.pl | powietrze.krakow.pl RSS: Zapisz się do naszego RSS!
Strona główna > ZMIANY KLIMATU > Archiwum artykułów > O czym będzie się mówić w Kopenhadze?

O czym będzie się mówić w Kopenhadze?

Czwartek 3 grudnia 2009 / Marta Śmigrowska

W poprzednim artykule wyłuszczyliśmy, KTO dyskutuje o przyszłości klimatu. Niemniej istotne jest to, O CZYM się w tej niezwykle skomplikowanej negocjacyjnej grze rozprawia.

Cele redukcyjne

Cele redukcyjne (zarówno globalne, jak i odrębne dla krajów rozwiniętych i rozwijających się) dyskutuje w dwóch horyzontach czasowych: do roku 2050 i 2020. Rok 2050 jest politycznie łatwy i bezpieczny – nie ma przecież wpływu na kolejne wybory. Dlatego usłyszeliśmy już konkretne i ambitne deklaracje zarówno ze strony UE (80-95% redukcji w krajach rozwiniętych w stosunku do roku 1990) jak i USA (80% redukcji). Znacznie trudniej o dobre cele w perspektywie 2020 r. Nawet deklaracja UE (30%, o ile zbliżone deklaracje złożą inne kraje rozwinięte) budzi sprzeciw państw członkowskich, m.in. Polski, która postrzega to jako zagrożenie dla gospodarki.

Sumarycznie deklaracje krajów rozwiniętych w październiku szacowane były na 18%. Stoi to w smutnym kontraście do wyliczeń Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC), który nawołuje do redukcji rzędu 25-40%. Najnowsze badania wskazują, że tylko wyższa liczba w tej skali daje nam szansę na zatrzymanie wzrostu temperatury poniżej 2ºC. W krajach rozwijających się IPCC rekomenduje ograniczenie tempa wzrostu emisji rzędu 15-30% w stosunku do scenariusza „business as usual” (czyli scenariusza nieskrępowanego wzrostu emisji). To temat niezwykle drażliwy, jako że kraje rozwijające (szczególnie główni emitenci – Chiny i Indie) stanowczo odżegnują się od jakichkolwiek międzynarodowo wiążących zobowiązań. Chiny wskazują na swoje krajowe polityki, które pośrednio przyczyniają się do redukcji emisji, oświadczając, że jest to z ich strony wystarczający i wiarygodny wysiłek. W wiarygodność chińskich deklaracji silnie powątpiewają kraje rozwinięte, stąd intensywne dyskusje, jaki powinien wyglądać system międzynarodowej kontroli tychże działań.

Rok bazowy

To rok, w stosunku do którego będziemy liczyć redukcje emisji. Powszechnie stosuje się rok 1990 (w ramach protokołu z Kioto stanowił on punkt odniesienia dla wszystkich krajów rozwiniętych, z wyjątkiem krajów w okresie transformacji, takich jak Polska, którym pozwolono wybrać dowolny rok bazowy – my wybraliśmy 1988). Teraz rok 1990 Polska kwestionuje, ramię w ramię ze Stanami Zjednoczonymi.

My chcemy pozostać przy naszym 1988 (po tym roku dramatyczny upadek przemysłu poskutkował znakomitym wynikiem redukcyjnym i nadwyżkami uprawnień do emisji, które teraz sprzedajemy Japonii i Hiszpanii). Co ciekawe, chcemy zachować zarówno prawo do sprzedaży naszych jednostek redukcyjnych, jak i prawo do wygodnego dla nas roku bazowego 1988, pobierając niejako dwukrotnie nagrodę za naszą wysoką redukcję. USA chcą dla siebie roku bazowego 2005 – to bowiem rok najwyższych emisji w historii USA. W ten sposób Stany Zjednoczone chcą ukryć fakt, że emisje rosły nieskrępowane od 1990 aż do 2005 i wejść do porozumienia niejako z czystym kontem, co usprawiedliwi niski poziom ambicji. Taki, który zaakceptuje amerykański Kongres.

Fundusz klimatyczny

To fundusze na adaptację do zmian klimatu oraz zmniejszenie tempa wzrostu emisji w krajach rozwijających się. Unia Europejska jako pierwsza spośród negocjatorów krajów rozwiniętych zaproponowała konkretną liczbę. Całkowite niezbędne inwestycje w krajach rozwijających się oszacowała na 100 mld EUR rocznie do roku 2020. Na pierwszy rzut oka liczba ta jest zgodna z postulatami organizacji zajmujących się ochroną klimatu – Climate Action Network (CAN) postuluje 110 mld EUR rocznie. Niestety, diabeł tkwi w szczegółach. Unia chce bowiem, by duża część tej kwoty została sfinansowana przez przedsiębiorstwa, w ramach globalnego rynku handlu uprawnieniami do emisji. Organizacje mówią natomiast o funduszach publicznych. Dlaczego? Istnieje zagrożenie, że mało ambitne cele redukcyjne (a takie mogą zostać zatwierdzone w ramach porozumienia) nie wymuszą na przedsiębiorcach zakupu wystarczającej ilości jednostek redukcji. Wówczas rynek nie zasili funduszu klimatycznego w wystarczającym zakresie. Kasa będzie świecić pustką. Kością niezgody pomiędzy krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się jest kwestia, kto ma się do funduszu dorzucić. Negocjatorzy krajów rozwiniętych twierdzą, że podział na kraje rozwinięte i rozwijające się, dokonany dawno temu, na potrzeby Protokołu z Kioto, jest już nieadekwatny. Zmieniła się rzeczywistość ekonomiczna, niechlubnym liderem emisji zostały Chiny. UE proponuje, by do funduszu dokładały się kraje rozwijające się o wysokich emisjach (takie jak Chiny) oraz kraje – do tej pory zwane rozwijającymi się – o wysokim PKB (takie jak Singapur, Korea Południowa, czy Arabia Saudyjska). Nietrudno zgadnąć, że te kraje nie chcą o tym słyszeć…

Zalesienia i użytkowanie terenu (LULUCF: Land Use, Land Use Change and Forestry) Niski poziom ambicji redukcyjnych, czy marniutkie finansowanie w ramach funduszu finansowego to nie jedyne miny, na których wykoleić się może porozumienie kopenhaskie. Niektóre kraje rozwinięte usiłują opłacić swój emisyjny rachunek marną walutą – wprowadzić na rynek uprawnień do emisji tanie jednostki z zalesiania w krajach rozwijających się. Tanie i niepewne – nie istnieją bowiem efektywne i wiarygodne zasady oszacowania, czy dwutlenek węgla zostanie pochwycony w sposób trwały. Lasy czasem płoną. Inna rzecz, że zalanie globalnego rynku CO2 powodzią tanich leśnych jednostek utrudni realizację uzgodnionych celów redukcyjnych. Po co bowiem finansować panele fotowoltaiczne w Ghanie lub biogazownie w Tajlandii, skoro można się taniutko wykupić leśną walutą z Brazylii?

Wylesienia (REDD: Reduced Emissions from Deforestation and Degradation) Wylesienia odpowiadają aż za 20% światowych emisji. Wg CAN do roku 2020 należy całkowicie zaprzestać wylesiania i degradacji lasów. Pamiętajmy jednak, że obecnie wycinka lasów (również ta łupieżcza) stanowi podstawowe źródło utrzymania dla wielu osób w krajach rozwijających się. Nowe porozumienie musi zmotywować kraje rozwijające się do redukcji emisji w tym obszarze, ale też zapewnić godziwe warunki bytowe tym, którzy z lasów żyją. Dyskutuje się mechanizmy finansowe, które skłonią Brazylię, Indonezję, Kongo czy Papuę i Nową Gwineę do zrównoważonego zarządzania lasami tropikalnymi.

Transfer technologii

By ograniczyć emisje globalnie, zachodnie, drogie technologie powinny trafić do krajów rozwijających się. Problemem pozostaje kwestia ochrony własności intelektualnej. Zachodni przedsiębiorcy wskazują, że emisyjny kaganiec zostanie nałożony tylko na kraje rozwinięte, co i tak zaburzy konkurencyjność zachodnich przedsiębiorstw, szczególnie w handlowym wyścigu z Chinami. Transfer technologii, bez odpowiedniej ochrony patentowej w krajach rozwijających się, jedynie pogłębi problem. Kraje rozwijające się wskazują ze swej strony, że obecne restrykcyjne regulacje dotyczące własności intelektualnej de facto uniemożliwiają transfer technologii.

Kształt porozumienia

Nową, nader niebezpieczną ideą jest odejście od architektury Kioto (czyli globalnego, międzynarodowo wiążącego porozumienia) na rzecz celów krajowych. Takie sugestie przedstawiły m.in. Stany Zjednoczone. Trudno wyobrazić sobie system kontroli, który zapewniłby, że te wewnętrznie zadeklarowane cele zostaną zrealizowane. Dlatego też niezbędne jest, by nowe porozumienie budowało na Kioto i by wzniosło się ponad poziom ambicji Kioto.

Czy jest to osiągalne już w Kopenhadze? Wielce wątpliwe. Obecnie mówi się o formule „jedno porozumienie – dwa etapy”. Wg premiera Danii – gospodarza konferencji, w Kopenhadze powinno powstać polityczne porozumienie dotyczące niektórych elementów tematów negocjacyjnych – ograniczania emisji, adaptacji do zmian klimatu, transferu technologii oraz finansowania. Z konkretnymi celami redukcyjnymi w perspektywie roku 2020 trzeba będzie pewnie poczekać, aż amerykański Kongres zatwierdzi ustawę klimatyczną. Pełne, prawnie wiążące porozumienie mogłoby powstać w połowie roku (np. w trakcie Kopenhagi-bis) lub dopiero na Konferencji Stron Konwencji Klimatycznej COP16 w Meksyku. Nie tego spodziewano się po COP 13 na Bali, gdzie powstał – fundamentalny w swym znaczeniu – plan negocjacyjny na kolejne dwa lata. Negocjacje miały się zakończyć w Kopenhadze. Nadzieja okazała się płonna.

Są jednak tacy, którzy twierdzą, że co nagle to po diable. W opóźnieniu upatrują szansy na lepsze, dojrzalsze porozumienie. Pełniej angażujące Stany Zjednoczone i Chiny. W przypadku tak skomplikowanej gry negocjacyjnej szacowanie, kiedy powstanie i jak będzie wyglądało porozumienie, jest jak wróżenie z fusów. Jego ostateczny kształt i tak wykuwa się ostatniego dnia obrad, po kilku wielce dramaturgicznych godzinach, gdzieś około 3 nad ranem…



Polska Zielona Sieć | Wykonanie strony: NGOmedia