Ograniczanie emisji – koszt czy inwestycja?
Czy ochrona klimatu zaszkodzi gospodarce? Niby dlaczego? Stare elektrownie i tak trzeba zastąpić, a korzyści z porzucenia ropy i gazu są nie do przecenienia...
Owe „koszty” to w gruncie rzeczy inwestycje, często bardzo opłacalne.
Na czym będzie polegać przejście do tzw. gospodarki niskoemisyjnej? W dużej mierze na wymianie tego, co i tak musimy wymienić:
• wysokoemisyjnej infrastruktury (elektrowni węglowych) na niskoemisyjną (odnawialne źródła energii),
• dzisiejszych fabryk i budynków na efektywne energetycznie,
• sprzętu AGD i RTV na energooszczędny,
• tradycyjnych samochodów z silnikami benzynowymi na elektryczne, hybrydowe lub jeżdżące na biopaliwa.
Każda infrastruktura ma swój naturalny cykl życiowy – od budowy, poprzez użytkowanie i starzenie, po rozbiórkę. Elektrownia pracuje średnio 38 lat, fabryka 24 lata. Samochód złomuje się po 15 latach. Gospodarka wspierana jest przez nieustanny przepływ inwestycji. Owe inwestycje zastępują starzejącą się infrastrukturę, a kiedy gospodarka notuje wzrost – nadbudowują dodatkową. Szacuje się, że globalne wydatki na infrastrukturę wyniosą ok.16 bilionów USD do roku 2020 i 24 biliony USD do roku 2030.
Bilion to jedynka z dwunastoma zerami. Mglista liczba. Czy możemy uzmysłowić sobie, ile to bilion? Bilion sekund temu (czyli 31,688 lat temu) Europę przemierzali niskoemisyjni Neandertalczycy.
Ochrona klimatu będzie więc polegać na przekierowaniu tych i tak niezbędnych inwestycji z opcji wysokoemisyjnych na niskoemisyjne.
Czy opcje niskoemisyjne są droższe?
Znamienita firma doradcza McKinsey przeanalizowała 200 takich opcji inwestycyjnych w 21 regionach świata i dla 10 największych sektorów gospodarki. Zbadano, ile ton CO2 i innych gazów cieplarnianych można “zaoszczędzić” i ile to będzie dodatkowo kosztować. Na specjalnej krzywej kosztowej można znaleźć opcje, które kosztują, i takie, które generują oszczędności w stosunku do swoich wysokoemisyjnych odpowiedników. Do takich opcji należą przede wszystkim działania związane z oszczędzaniem energii:
• ocieplenie istniejących biur, mieszkań i domów
• stawianie budynków w standardzie niskoenergetycznym
• usprawnienie silników w samochodach (spalinowych i dieslowskich)
• recykling nowych odpadów
• produkowanie prądu z gazu wydzielającego się na wysypiskach śmieci
• kogeneracja, czyli jednoczesne wytwarzanie ciepła i prądu w elektrowniach.
Taką krzywą McKinsey przygotował również dla Polski.
W skali globu McKinsey policzył, że można zatrzymać wzrost stężenia gazów cieplarnianych na poziomie 450 ppm (cząstek na milion) przy dodatkowych kosztach inwestycyjnych rzędu:
• 800 miliardów USD rocznie do roku 2020,
• 1,200 miliardów USD rocznie w kolejnej dziesięciolatce, czyli do roku 2030.
Podniesienie kosztu w dalszych latach wynika m.in. z faktu, że najpierw zostaną zrealizowane najtańsze, najmniej kapitałochłonne inwestycje.
Jakie duże liczby! Prawda, ale mizerne w stosunku do przepływów inwestycyjnych, które i tak będą miały miejsce – to zaledwie 5-6-procentowy wzrost w stosunku do scenariusza „business as usual” (biznes po staremu). Zważywszy na to, że to inwestycje w długo działającą infrastrukturę, ich koszty spłacą się na przestrzeni lat. Po uwzględnieniu tej radosnej okoliczności dowiadujemy się, że dodatkowy koszt przejścia na opcje niskoemisyjne wyniesie 300-525 miliardów USD rocznie do roku 2030, a to mniej, niż 1% globalnego PKB (czyli „urobku” gospodarki) przewidywanego na rok 2030.
Dlaczego koszty są niższe, niż przypuszczaliśmy?
W skali globu ok. 1/3 przyjaznych klimatowi inwestycji pozwala oszczędzać pieniądze. W Polsce nawet więcej! (sugeruję zajrzeć do krzywej kosztowej dla Polski dostępnej w linku powyżej). Szacuje się, że średni zwrot z inwestycji w efektywność energetyczną (mówiąc prosto zysk) wynosi 17%. To naprawdę niezły wynik i to przy zazwyczaj mało ryzykownych inwestycjach.
Co więcej, technologie niskoemisyjne tanieją w oczach, zgodnie z tzw. rynkową krzywą uczenia się (to taki mechanizm, gdzie koszty wytworzenia danego produktu maleją wraz z dojrzewaniem technologii i zwiększaniem produkcji). Wystarczy przyjrzeć się, jak spadały koszty wytwarzania modułów fotowoltaicznych do produkcji prądu ze słońca. W Europie koszt spadał w tempie 15% do 22% rocznie.
A tak spadały koszty fotowoltaiki w Stanach Zjednoczonych:
To naturalnie nie oznacza, że fotowoltaika już jest tania. Po prostu tanieje. Za to wiatr może stać się konkurencyjny kosztowo w stosunku do energetyki węglowej już w roku 2020.
Jaki stąd wniosek? Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nowe, proklimatyczne i prozdrowotne opcje nie zaszkodzą gospodarce. Wręcz przeciwnie.
Pierwsze zdjęcie: olbrzymia farma słoneczna w bazie wojsk lotniczych w Nevadzie składa się z 70,000 modułów fotowoltaicznych i będzie generować 15 MG mocy. Fot: Wikimedia.