Podobno Grenlandia tysiąc lat temu była zielona. Cóż więc niezwykłego w dzisiejszych temperaturach?
Legenda klimatyczna głosi, że zieloną Grenlandię zasiedlali Wikingowie aż do czasu tzw. małej epoki lodowcowej, kiedy to musieli opuścić zmrożoną wyspę. Po pierwsze - mało prawdopodobne, by Grenlandia była tak zielona, jak wskazuje jej nazwa. Po drugie - Grenlandia jest jedynie małym spłachetkiem lądu i jako taka, nie może świadczyć o zmianach klimatu w skali globu.
Globalną perspektywę zawarliśmy w artykule dotyczącego średniowiecznego ocieplenia. Pokrótce przypomnimy, że zapis temperatur w rdzeniach lodowych nie wskazuje na to, by był to wyjątkowo ciepły okres, aczkolwiek mogły istnieć regiony znacznie cieplejsze, niż reszta świata.
Co więcej, wystarczy zbadać pokrywę lodową Grenlandii, by stwierdzić, że liczy ona setki tysięcy lat i pokrywa ponad 80% wyspy. Ziemia nie skuta lodem to w przeważającej części skały i wieczna zmarzlina na dalekiej północy wyspy. Jak więc możliwe, by zaledwie 1000 lat temu była tak zielona, jak głosi klimatyczna legenda?
Saga o grenlandzkich Wikingach
A oto kilka słów o Wikingach na Grenlandii, w oparciu o książkę Jareda Diamonda pt. "Collapse".
Grenlandia została nazwana „zielonym krajem” przez normańskiego króla Eryka Czerwonego. Wierzył, że wyspa powinna otrzymać chwytliwą nazwę, by przyciągnąć osadników.
Niewykluczone, że kiedy Eryk po raz pierwszy lądował na Grenlandii, panował tam nieco łagodniejszy klimat, niż kiedy na wyspie dogorywali ostatni osadnicy, złamani głodem wywołanym przez chłód, nierozważne gospodarowanie, a pewnie i inne czynniki.
Tak, czy owak, nigdy nie była to kraina szczęśliwości, a życie osadników było trudne i ubogie, również z uwagi na pogardę, jaką wikińscy osadnicy żywili dla innych nacji i innych sposobów gospodarowania. Usiłowali w warunkach arktycznych wieść europejski styl życia, ignorując przykład rdzennych mieszkańców wyspy - Innuitów, którzy z łatwością przetrwali krótki epizod osadnictwa Normanów, a ich potomkowie (teraz zwani przez nas Eskimosami) żyją tam do dziś.
Trudno zresztą się dziwić, że wikińscy osadnicy cierpieli głód, skoro żyjąc na wyspie otoczonej oceanem nie nauczyli się jeść ryb!. Zamiast więc polować na wieloryby w kajakach, hodowali bydło, kozy i owce, i to mimo, że musieli trzymać je w zamknięciu przez 5 miesięcy w roku. Zimą brakowało paszy, więc zwierzęta były wychudzone. Wypas zwierząt i obsiewanie pól zbożami na paszę doprowadziło do erozji gleb i zmusiło osadników do wędrówek w poszukiwaniu nowych pól. Wycinka lasów pod pastwiska i na opał osiągnęła takie rozmiary, że po kilku wiekach zmusiła osadników do używania darni, stanowiącej pożywienie zwierząt hodowlanych, do stawiania domów, a nawet do palenia w piecu. Kiedy więc pojawiała się seria ostrych zim, osadnicy głodowali aż do nadejścia wiosny.
Sąsiedzi? Łajdacy i kanalie
Na koniec ciekawostka dotycząca stosunków pomiędzy normańskimi osadnikami, a Innuitami (a raczej braku tych stosunków). Dowodem na upartą niechęć Wikingów do uczenia się od rdzennych mieszkańców wyspy jest brak jakiejkolwiek wzmianki nt. handlu, i to mimo wieków sąsiedztwa.
Pierwsza z jedynych trzech wzmianek w przekazach Normanów, dotycząca rdzennej ludności, określa ich jako "skraelings" (nędznicy, łajdacy) i opisuje, jak dziwnie i odmiennie krwawią, kiedy zada się im ranę śmiertelną i taką, która nie kończy się natychmiastowym zgonem.
Jaki jest morał tej opowieści? Tak, jak nie można ocenić książki po okładce, nie można ocenić klimatu Grenlandii sugerując się jej nazwą.
Na pierwszym zdjęciu: Eryk Czerwony (wikimedia)
Informacje dodatkowe
Opracowanie na podstawie: How to Talk to a Climate Sceptic. Jest to blog o klimacie rekomendowany przez klimatologów z Realclimate - laureatów Science & Technology Web Awards, plasowanych na 21 miejscu listy najchętniej odwiedzanych blogów naukowych oraz zrzeszonych w Guardian Environment Network - sieci współpracy najszerzej piszącego o zmianach klimatycznych dziennika anglojęzycznego.