W drodze na dno pod wodzą USA
Tak oto organizacje ekologiczne określiły wyniki spotkania w ramach negocjacji klimatycznych ONZ w Bangkoku, na przełomie września i października br.. Do konferencji w Kopenhadze, gdzie ma powstać ogólnoświatowe porozumienie na rzecz ochrony klimatu, zostało już tylko jedno spotkanie, w Barcelonie. Czy należy uderzać w żałobne tony?
Dobrze nie jest. Zamiast postępu – taniec na dwa pas: krok do przodu, krok do tyłu. Przyjrzyjmy się, jak wygląda postawa negocjacyjna poszczególnych graczy procesu.
Kraje rozwinięte
Naukowcy oczekują od krajów rozwiniętych redukcji emisji gazów cieplarnianych o 25-40% do roku 2020 w stosunku do roku 1990. Nawet górna cyfra tej skali daje nam zaledwie 50% szans na zatrzymanie wzrostu temperatury poniżej 2ºC. Owe 2 stopnie naukowcy uważają za próg graniczny, za którym zmiany klimatu przybiorą gwałtowny, wybitnie niebezpieczny obrót.
Jaką sumaryczną redukcję zaproponowali w Bangkoku negocjatorzy krajów rozwiniętych? Około 18%.
Pojawiły się wprawdzie jaskółki zmiany na lepsze – Norwegia zadeklarowała cel rzędu 40% a Japonia, po zmianie rządu, podniosła poziom ambicji z 8 do 25%. Pozostali negocjatorzy skąpią jednak zobowiązań, pogłębiając poziom nieufności ze strony krajów rozwijających się.
Unia pozostaje przy swoich 20% (uzgodnionych w ramach unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego), z możliwością zwiększenia poziomu ambicji do 30% (jeżeli powstanie ogólnoświatowe porozumienie). Cel ten wydawał się ambitny 2 lata temu, dziś już jest niewystarczający – tempo zmian klimatu jest szybsze, niż przewidywały modele klimatyczne. Sieć organizacji zajmujących się ochroną klimatu, Climate Action Network (CAN), apeluje o redukcję o co najmniej 40%, z czego co najmniej 30% powinno zostać zrealizowane w ramach Unii, a reszta – poprzez tańsze projekty w krajach rozwijających się (tzw. offset).
Wysłannicy Obamy nadal uprawiają dyplomatyczną ekwilibrystykę, wobec braku mandatu negocjacyjnego ze strony Kongresu (Obama nie chce powtórzyć błędu Clintona, który usiłował wprowadzić USA do negocjacji bez uzgodnienia tego z Kongresem – skończyło się to wewnętrzną awanturą i uniemożliwiło Clintonowi podpisanie protokołu z Kioto). Na Kapitolu pracuje się właśnie nad odpowiednią ustawą klimatyczną, jest to jednak żmudny i bolesny proces – ustawa napotyka silny opór republikańskich kongresmanów. Niestety, nawet jeżeli regulacje zostaną przyjęte jeszcze przed Kopenhagą, gwarantują redukcję nie większą, niż 8% (!). Od administracji Busha Obama przejął twarde stanowisko w sprawie zaangażowania krajów nowo uprzemysłowionych – Amerykanie obstają, że wysiłek krajów uprzemysłowionych bez pełnego zaangażowania Chin i Indii spełznie na niczym. Domagają się, by azjatyckie tygrysy podjęły międzynarodowo wiążące cele redukcyjne.
Za szerokimi plecami USA kryją się duże kraje uprzemysłowione, które liczą na przejażdżkę na gapę. Australia, zamiast inwestować w niskoemisyjne źródła, chce się wykpić tanimi kredytami z zapobiegania wylesieniom. Kanada razi niziutkim celem (- 3%) i podważa zasadność wiążących zobowiązań i mechanizmu kar za niewypełnienie celu redukcyjnego. Oznacza to ni mniej ni więcej, że chce osłabienia mechanizmu Kioto!
Kraje rozwijające się
Kraje rozwinięte nie udźwigną samotnie ciężaru ograniczenia emisji. Wg naukowców kraje rozwijające się powinny podjąć zobowiązania redukcyjne rzędu 15-30% w stosunku do scenariusza biernego („business as usual”). Zachętą ma być fundusz klimatyczny, zasilany przez kraje rozwinięte. Gwarantem, że pieniądze zostaną wydane prawidłowo, a nie znikną w kieszeniach lokalnych kacyków (co niestety zdarzało się w przypadku pomocy rozwojowej) mają być strategie niskoemisyjnego rozwoju, przygotowywane przez każdy kraj biorcę.
Kraje rozwijające się nie stanowią grupy jednorodnej: mamy tam kraje bardzo ubogie (określane jako LCD – Least Developed Countries) oraz bardzo bogate, takie jak Arabia Saudyjska i Kuwejt. Najważniejszy blok negocjacyjny to G77 + Chiny (grupa krajów rozwijających się pod przewodnictwem Państwa Środka). Moralnym liderem procesu negocjacyjnego jest AOSIS (Alliance of Small Island States) – grupa państewek na Pacyfiku (Malediwy, Mikronezja, Tuvalu) które tracą terytorium na rzecz podnoszącego się oceanu. AOSIS apeluje do krajów uprzemysłowionych o ograniczenie emisji aż o 45% do roku 2020.
Kraje nowo uprzemysłowione
Oddzielną, problematyczną grupę wśród krajów rozwijających się stanowią kraje nowo uprzemysłowione, istotnie przyczyniające się do wzrostu globalnych emisji. Na co można liczyć ze strony Chin i Indii? Nie zadeklarują twardych redukcji w ramach procesu ONZ, jeszcze nie w tym okresie zobowiązań. Chiny kontynuować będą krajową politykę pro-klimatyczną. Cele budzą szacunek: ograniczenie intensywności węglowej gospodarki o 20% do roku 2010, wzrost udziału odnawialnych źródeł energii o 15% do roku 2020, 100 tys. samochodów elektrycznych do roku 2010, standardy efektywności energetycznej AGD i budynków. Paradoksalnie, obserwując chiński model rozwoju można przypuszczać, że Państwo Środka z nawiązką zrealizuje konieczne cele redukcyjne, nawet bez międzynarodowych zobowiązań. Indie, jeszcze do niedawna buńczucznie odmawiające jakichkolwiek działań, w imię nieskrępowanego, zasłużonego rozwoju, obecnie łagodzą pozycję, otwierając się na możliwość podjęcia pewnych krajowych zobowiązań.
Negocjatorzy debatują nie tylko nad celami redukcyjnymi. Istotnym elementem negocjacji są fundusze na łagodzenie zmian klimatu i adaptację w krajach rozwijających się, transfer technologii oraz wylesienia, odpowiadające za niemalże 20% globalnych emisji.
Fundusz klimatyczny
Suma summarum, jak zwykle chodzi o pieniądze. M.in. o fundusz klimatyczny, umożliwiający krajom rozwijającym niskoemisyjny wzrost i adaptację do zmian klimatu. Wg wyliczeń Komisji Europejskiej kraje rozwinięte powinny wyłożyć w ramach funduszu ok. 110 mld euro rocznie. Jak twierdzą organizacje ekologiczne, Unii przepadłoby 35 mld euro. W tej chwili kraje rozwinięte trzymają karty przy sobie, a węża w kieszeni. Milczą w kwestii kwot. Unia, która buńczucznie mianowała się liderem procesu, chce zaoferować mizerne 2-15 mld euro rocznie do roku 2020. W Bangkoku milczała nawet o tym – wewnętrzne tarcia uniemożliwiają wyjście z propozycją. Za blokowanie wewnątrzunijnych uzgodnień w sprawie funduszu klimatycznego Polska dostała w Bangkoku nagrodę „Skamieliny dnia”, przyznawaną najbardziej opornym krajom przez CAN. A ściślej rzecz ujmując – za wypowiedź ministra finansów J. Rostowskiego, który stwierdził: „całkowicie nie do zaakceptowania jest, by biedne kraje europejskie musiały pomagać bogatym krajom europejskim w niesieniu pomocy krajom biednym w pozostałych częściach świata”.
Z drugiej strony ustalony na potrzeby protokołu z Kioto podział na kraje Aneksu I (rozwinięte, podejmujące wiążące zobowiązania) i kraje spoza Aneksu I (rozwijające się, odbiorcy wsparcia) jest krzywdzący. Arabia Saudyjska domaga się dostępu do funduszu klimatycznego, stawiając się w grupie krajów najbiedniejszych i najbardziej narażonych na zmiany klimatyczne, mimo, że PKB na głowę mieszkańca wynosi tam 24 000 USD, więcej niż PKB Polski (17 000 USD), czy Portugalii (22 000 USD). O Ukrainie nie wspominając…
Transfer technologii
Wielkie tarcie na linii transferu technologii z krajów rozwiniętych do rozwijających się ma naturalnie podłoże ekonomiczne. Chiny domagają się, by kraje uprzemysłowione przeznaczyły 1% PKB na ten cel (dodatkowe do pomocy zaoferowanej w ramach funduszu klimatycznego). Przedsiębiorcy krajów rozwiniętych domagają się zabezpieczenia przed kradzieżą własności intelektualnej (niestety, w przeszłości Chiny dopuszczały się takiego procederu). Transfer technologii, w połączeniu z faktem, że Chiny nie podejmą się wiążących redukcji obciążających gospodarkę, zwiększy konkurencyjność Państwa Środka. I to tak mocno niepokoi kraje uprzemysłowione.
Wylesienia
Dyskutuje się mechanizmy, które skłonią kraje o dużej powierzchni lasów tropikalnych (Brazylia, Kamerun, Indonezja) do zaprzestania wycinki. Do przyjęcia zrównoważonych technik gospodarowania tymi lasami, w zamian za tzw. kredyty leśne, będące rodzajem waluty emisyjnej. Niestety, są zakusy, by te tanie i nietrwałe walory (któż zadeklaruje, że dany las nie spłonie w pożarze, przez co przestanie pochłaniać CO2?) traktować na równi z innymi kredytami, uzyskanymi z inwestycji w krajach rozwijających, (np. w energetykę odnawialną). Zalew takich tanich, wątpliwej jakości kredytów może zniweczyć szanse na uzyskanie celu redukcyjnego. Jakikolwiek by on nie był.
Czego realistycznie możemy spodziewać się po spotkaniu w Kopenhadze? Ogólnego porozumienia, zawierającego mgliste deklaracje. W tej chwili dokumenty negocjacyjne mają kilkaset stron, nie wydaje się realne, by do grudnia wypracowano klarowny, syntetyczny tekst. Prawdziwy następca Kioto, z wiążącymi mechanizmami zobowiązań i kar, powstanie dopiero w przyszłym roku. To niepokojący prognostyk – nie jest pewne, czy przyszły rok przyniesie korzystny polityczny klimat, umożliwiający podpisanie zobowiązań na miarę konieczności.