Inne programy PZS: ekonsument.pl | globalnepoludnie.pl | ekoprojekty.pl | powietrze.krakow.pl RSS: Zapisz się do naszego RSS!
Strona główna > ZMIANY KLIMATU > BLOG > Od Hopenhagi do Nopenhagi: przystanek w drodze donikąd?

Od Hopenhagi do Nopenhagi: przystanek w drodze donikąd?

Poniedziałek 28 grudnia 2009 / Marta Śmigrowska komentarze (1)

Porozumienie Kopenhaskie to polityczna ugoda, nie wiążąca prawnie i nie zawierająca żadnych mechanizmów egzekwowania złożonych deklaracji.

Kopenhaga (czy też Hopenhaga, jak głosiło marketingowe hasło podchwycone na bilbordach przez postępowe przedsiębiorstwa) na początku pulsowała nadzieją. Naukowcy i i organizacje społeczne oczekiwały wiążącego prawnie porozumienia, zawierającego elementy niezbędne do powstrzymania wzrostu temperatury poniżej 2 stopni C w stosunku do ery przedprzemysłowej. To przede wszystkim konkretne cele redukcji emisji gazów cieplarnianych w krajach rozwiniętych (25-40% do roku 2020 w stosunku do roku 1990) i w krajach rozwijających się (15-30% w stosunku do scenariusza nieskrępowanego wzrostu emisji). To również solidne i dobrze zdefiniowane finansowanie ochrony klimatu w krajach rozwijających się i mechanizmy powstrzymania wylesień.

Czy to dużo? W kategoriach naukowych – zaledwie wystarczająco. Za to wiele w kategoriach tradycyjnie rozumianego realizmu politycznego. Jak się okazało, zbyt wiele.

Od początku negocjacje toczyły się powoli, jak góra lodowa. Kilka szkiców porozumienia kopenhaskiego przygotowanych przez poszczególne państwa (lub grupy państw) konkurowało o uwagę negocjatorów, siejąc zamęt w kuluarach. Wszyscy trzymali karty przy sobie, oczekując, że to inni zrobią pierwszy krok. Negocjatorzy mniejszych krajów rozwijających się z narastającą goryczą wypominali krajom rozwiniętym nieprzejrzystość, skarżąc się, że odmówiono im wglądu w treść tych propozycji.

Emocje narastały. Zawieszano sesje, były łzy i mocne słowa. Stadko negocjatorów jak kania dżdżu wyczekiwało ostatnich dni negocjacji, kiedy w Kopenhadze miało się pojawić 119 przywódców i przełamać impas. Wiele oczekiwano po przyjeździe Obamy, który niektórym jawił się niemalże jak klimatyczny Mesjasz, który jednym mocnym przemówieniem wyprostuje zawiłe negocjacyjne ścieżki.

Eddie Jones z Wyoming zmyłby Obamie głowę.

Tak się naturalnie nie stało. Obama na plenum rozczarował, nie podbijając stawki, nie oferując celu redukcyjnego na miarę rekomendacji naukowych. Blokowany przez Senat, skupiony na ratowaniu pikujących wskaźników poparcia w Stanach, nie zamierzał wychylać się z ambitną propozycją. Eddie Jones z Wyoming zmyłby mu za to głowę.

Ostatni wieczór negocjacji pokazał, jak rzeczywiście wygląda rozkład światowych sił i ile warte są procedury przejrzystości i równości deklarowane przez ONZ. Szkic porozumienia wypracowano w niewielkich grupkach, za zamkniętymi drzwiami, w gronie największych potęg. Ostateczna propozycja jest dziełem USA, Chin, Brazylii, Indii i RPA.

Tym samym Obama, Chińczycy i spółka zignorowali dwuletni proces negocjacyjny, całe to kosztowne, czasochłonne, wyczerpujące przedsięwzięcie negocjacyjne, respektujące – przynajmniej w teorii – głos małych i słabych.

Emocje sięgnęły zenitu, kiedy tekst trafił na plenum. Przygotowany za zamkniętymi drzwiami, o poziomie ambicji pełzającym gdzieś w okolicy koturnów Sarkozego, spotkał się z gwałtowną krytyką krajów rozwijających się. Szef grupy G77, gromadzącej kraje rozwijające się, Sudańczyk Lumumba Di-Aping, nie zawahał się porównać wyniku negocjacji do klimatycznego Holokaustu, a porozumienia – do samobójczego paktu dla Afryki. Przedstawiciel Tuvalu (tonącej wysepki pacyficznej) oświadczył, że zaoferowano im właśnie 30 srebrników za zdradzenie własnych dzieci. Poruszone nieprzejrzystym procesem decyzyjnym Boliwia, Nikaragua, Sudan i Wenezuela stanowczo odmówiły podpisania porozumienia.

Skutek? Z uwagi na niemożność uzyskania konsensusu Porozumienie Kopenhaskie (Copenhagen Accord) nie zostało przyjęte jako formalna decyzja w ramach procesu ONZ. W żadnym razie nie jest nowym traktatem. Kraje jedynie „zauważyły”, „przyjęły do wiadomości” (ang. „noted”) istnienie tego dokumentu. Teraz dobrowolnie mogą przystąpić do porozumienia. Większość tak uczyni, część krajów nawet wyraża gotowość nadania porozumieniu prawnie wiążącej formy. Wymienione powyżej kraje południowoamerykańskie, Sudan i Arabia Saudyjska być może zdystansują się do porozumienia.

Co właściwie zawiera Porozumienie Kopenhaskie?

To polityczna ugoda, nie wiążąca prawnie i nie zawierająca żadnych mechanizmów egzekwowania złożonych deklaracji.

W zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych porozumienie nie zawiera tego, co najważniejsze: cyfr - drogowskazów, czyli zbiorczych celów redukcji do roku 2020 i 2050 dla krajów rozwiniętych i, oddzielnie, rozwijających się. Kraje rozwinięte do końca stycznia 2010 mają zadeklarować liczbowe cele redukcyjne do roku 2020, wybierając wygodny dla siebie rok odniesienia. Kraje rozwijające się mogą zadeklarować działania, które podejmą na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych. Nietrudno zgadnąć, że taka swobodna formuła nie zdyscyplinuje poszczególnych krajów, które pewnie zadeklarują najmniej, jak się da.

Dobrze chociaż, że już teraz mamy obietnice redukcyjne ze strony największych emitentów. USA zadeklarowały redukcje emisji o 17% do roku 2020 w stosunku do roku 2005, a Chiny - ograniczenie intensywności węglowej gospodarki o 40-45% do roku 2020. Skromne, bo skromne, owe deklaracje mogą stanowić początek pełnego zaangażowania w ochronę klimatu.

Byle nie było za późno. Już teraz wiadomo, że deklaracje poszczególnych krajów nie pozwolą nam powstrzymać wzrostu temperatury poniżej 2 stopni C. Dlatego w Porozumieniu zawarto mechanizm weryfikacji celów redukcyjnych w roku 2015.

Z drugiej strony Porozumienie Kopenhaskie można potraktować jako drzwi do kolejnych rund negocjacji. Potwierdzono w nim konieczność dalszych prac nad rewizją Protokołu z Kioto, co daje szansę na wzmocnienie celów redukcyjnych państw-sygnatariuszy Protokołu. Potwierdzono konieczność dalszych prac w ramach ścieżki równoległej (tzw. “ścieżki Konwencji”), w której uczestniczą Stany Zjednoczone. Niestety nie ma tu wzmianki o tym, by uczynić to porozumienie prawnie wiążącym (czyli możliwym do wyegzekwowania), co sprawia, że Stany Zjednoczone nadal pozostają poza międzynarodowym nadzorem.

W zakresie finansowania zapisano 30 mld USD na lata 2010-2012, umożliwiające szybki rozruch ochrony klimatu w krajach rozwijających się. Do tej pory Japonia zadeklarowała 11 mld, Unia Europejska – 10,6 mld, a Stany Zjednoczone – 3,6 mld USD. W zakresie finansowania długoterminowego zapisano ogólną kwotę – 100 mld USD rocznie do roku 2020, ale bez wyszczególnienia, ile do tego klimatycznego koszyka dorzucą poszczególne kraje.

Interesująco ewoluował język dotyczący monitoringu zobowiązań. Mantrą monitoringu była do tej pory zasada MRV – redukcje powinny być „możliwe do zmierzenia, zraportowania i zweryfikowania”. Negocjatorzy chińscy orzekli jednak, że międzynarodowy monitoring ich wewnętrznych działań będzie naruszeniem chińskiej suwerenności i godzi w interes narodowy. Obama, w ostatnim dniu, ugiął się pod chińską argumentacją. Teraz kraje rozwijające się będą miały obowiązek międzynarodowego raportowania działań na rzecz redukcji co dwa lata, nie muszą jednak dopuszczać zewnętrznych ewaluatorów. Sposób ewaluacji będzie jedynie podlegał „międzynarodowej konsultacji i analizie”. Jedynie te działania, które będą korzystać z międzynarodowego wsparcia finansowego, będą podlegać silnej kontroli, zgodnie z zasadą MRV.

Co dalej?

Wersja Porozumienia z sobotniego poranka zawierała jeszcze deklarację podpisania właściwego traktatu klimatycznego w trakcie COP16 w Meksyku. W ostatecznej wersji ten zapis zniknął. To niepokojący prognostyk. Siedząc na klimatycznym Titanicu, negocjatorzy uporczywie realizują stare wzorce negocjacyjne. Tymczasem mamy do czynienia z zagrożeniem bezprecedensowym. Współodpowiedzialni, współzależni, powinniśmy umieć wykroczyć poza zwykłą ramę negocjacyjną i poza narodowe egoizmy. A zwyciężył tradycyjnie rozumiany realizm polityczny.

Tyle, że teraz ten polityczny realizm oznacza realne niebezpieczeństwo. Marne papierzysko, jakim de facto jest Porozumienie Kopenhaskie, ma naturalnie swoje dobre strony. Uratowało twarze przywódców, którzy w negocjacje klimatyczne zainwestowali swój polityczny kapitał. Tyle, że teraz zostanie wypełnione deklaracjami redukcyjnymi, które, wg Climate Scoreboard, prowadzą nas do wzrostu temperatury rzędu niemalże 4 stopni C. Znacznie powyżej progu uważanego przez naukowców za bezpieczny.

Fot: flickr



Komentarze (podyskutuj z nami):

deren

10 marca 2010

co ciekawe, wczoraj indie i chiny zadeklarowały, że podpiszą porozumienie kopenhaskie... więcej tutaj: http://finansowy.nieruchomosci.pl/p...


Jakieś wiadomości lub komentarze?
  • Paragrafy możesz tworzyć pozostawiając puste linijki. Jeśli chcesz dodać link wpisz: www.adresstrony.pl. Zostanie automatycznie przetworzony w link. Komentarze z reklamami będą natychmiast usuwane!

(Twój adres nie będzie publiczny)

Polska Zielona Sieć | Wykonanie strony: NGOmedia