Ostatni dzień COP15: Obama ratuje twarz, a nie świat
Wystąpienie Prezydenta Baraka Obamy na konferencji klimatycznej było ładne, ale pozbawione treści, komentuje Koalicja Klimatyczna. Stany nie zmieniły stanowiska, z którym przyjechały na rozmowy. Nie było to przemówienie, które, tak jak liczono, mogłoby przynieść przełom w negocjacjach.
Tekst przemówienia Baracka Obamy brzmiał bardziej jak „oferta nie do odrzucenia”, a nie próba budowania porozumienia. Między wierszami, w których prezydent nawoływał do wspólnego działania, można było odczytać żądanie większego zaangażowania ze strony Chin. Prezydent przyznał, że Ameryka jest częściowo odpowiedzialna za zmiany klimatu, ale przypomniał także, że Stany są teraz drugim, czyli nie pierwszym, na świecie emitentem gazów cieplarnianych. O ambitnym stanowisku Stanów miało przekonać słuchaczy wskazanie celu redukcyjnego, jakie przyjęły – 17% w odniesieniu do 2005 roku. Prezydent Obama zapomniał dodać, że oznacza to jedynie 3% w odniesieniu do roku 1990.
Komentowano, że jest to mowa, która ma pozwolić Obamie „uratować twarz” i pouczyć inne strony negocjacji, co mają robić. Zabrakło prawdziwego przywództwa. Obama nie podjął próby zjednoczenia wszystkich krajów dla ratowania świata przed katastrofą klimatyczną. USA obiecały tylko, że przekażą finansowanie na walkę ze zmianami klimatu w krajach rozwijających się, ale uwarunkowały to przyłączeniem się do tego także innych krajów rozwiniętych.
„Wystąpienie Prezydenta Obamy nie przyniosło przełomu, na który czekamy” stwierdził Zbigniew Karaczun z Koalicji Klimatycznej „Stanowisko USA szczególnie blado wygląda na tle wypowiedzi prezydenta Brazylii Lula da Silva, który zadeklarował, że Brazylia, mimo że jest krajem rozwijającym się, nie będzie czekać na innych, ale samodzielnie zredukuje swoje emisje i pomoże finansowo innym krajom rozwijającym się. Takich deklaracji potrzebujemy, jeżeli szczyt ma zakończyć się sukcesem.”