Zaklinacze węgla
Technologie „czystego węgla” są przedstawiane jako złoty środek na problem wysokich emisji CO2 związanych z produkcją energii z węgla. W świetle faktów jawi się to jako polityczny szamanizm.
Wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla (CCS) jest jedną z możliwych opcji łagodzenia zmian klimatycznych. W obliczu palącej potrzeby ograniczenia emisji politycy mają prawo pochylić się nawet nad tak kontrowersyjnym i prowizorycznym rozwiązaniem, zachowując jednak umiar i rozsądek. Czy jednak polscy i europejscy orędownicy CCS, szukając prostej recepty, nie uciekają w sferę marzeń i zaklęć?
Po cóż nam CCS?
Spalanie węgla uwalnia do atmosfery potężne ilości CO2 – gazu cieplarnianego, który obok min. metanu i tlenków siarki przyczynia się do niebezpiecznego ocieplenia klimatu. Węgiel jednak jest głównym źródłem energii w wielu krajach (w tym w Polsce). Rządy tych krajów niechętnie myślą o rezygnacji z „czarnego złota”, nadziei na zachowanie status quo upatrując w technologii wychwytywania CO2 w trakcie procesu produkowania energii i jego trwałego zatłaczania w odpowiednich pokładach geologicznych.
Całkowita rezygnacja z węgla oznaczałaby konieczność ambitnego przeformułowania polityki energetycznej – pochylenia się nad Odnawialnymi Źródłami Energii (OZE), efektywnością energetyczną oraz oszczędzaniem energii. Z punktu widzenia polityków, częstokroć operujących uproszczeniami, szukających łatwych i nie wymagających wysiłku (czytaj „popularnych”) rozwiązań – znacznie wygodniej jest zawierzyć „cudownej” technologii, która pozwoli nam dalej beztrosko opierać się na węglu, niechciany dwutlenek węgla tłocząc w dziury w ziemi.
Czy rzeczywiście beztrosko?
O tym, jakie obawy wiążą ekolodzy z trwałością zatłaczania w pokładach geologicznych możecie sobie Państwo poczytać chociażby na stronie Greenpeace. Nie jest moją intencją definitywne zdeprecjonowanie tej metody – być może będzie konieczna, by domknąć ten nasz gorąco oczekiwany plan ograniczania emisji. Upatruję problemu w manipulacji, której zdają się dopuszczać orędownicy CCS, nie informując społeczeństwa, że technologia CCS nadal znajduje się w fazie eksperymentalnej. Odnoszę wrażenie, że argumentacja pana premiera Buzka, głównego orędownika CCS w Polsce i dla Polski, opiera się na nadziei, hipotezie, nieledwie marzeniu.
Polityczna mowa sprawia, że (…) nawet czysty wiatr ma pozory solidności
George OrwellA oto klika faktów:
Miałam ostatnio przyjemność wizytować pierwszą instalację wychwytywania CO2 w Niemczech, w elektrowni Schwarze Pumpe. Koncern Vattenfall zdecydował się postawić na technologię wychwytu opartą na spalaniu w wysokiej koncentracji tlenu (oxyfuel-combustion).
Nic to, że w tej chwili instalacja wychwytuje znikome ilości CO2, ale za to ogromnym kosztem – rozumiemy, że faza eksperymentalna zwykle słono kosztuje.
Nic to, że nawet nie podjęto jeszcze próby przetransportowania i zatłoczenia CO2 w odpowiednich pokładach geologicznych, nie mamy więc żadnych danych nt. bezpieczeństwa ekologicznego procesu zatłaczania.
Nic to, że nasz przewodnik nie był w stanie podać, ile CO2 i jakim kosztem instalacja będzie zatłaczać docelowo, ani jakie emisje wiązać się będą z transportem i zatłaczaniem dwutlenku węgla. Takie informacje dostępne będą zapewne dopiero za trzy lata, kiedy to ujawnione zostaną pierwsze kompleksowe wyniki eksperymentu. A jest to informacja istotna – odpowiednie pokłady geologiczne zdolne „gościć” nasze niechciane CO2 znajdować się mogą w odległości kilkuset kilometrów od elektrowni, a CO2 transportować tam trzeba będzie min. cysternami.
Powtarzam – rozumiem, że przedstawiciel Vatenfalla „nie wiedział”, „nie miał danych” i „nie mógł powiedzieć”. Skąd jednak „wiedzą” politycy tak silnie promujący CCS? A może po prostu wróżą z fusów, lekceważąc bezpieczne dla klimatu, dojrzałe i coraz tańsze technologie Odnawialnych Źródeł Energii i efektywności energetycznej?
Koszty i toksyczne aktywa
Jak niebotycznie drogie są w obecnej chwili inwestycje w CCS przekonali się Amerykanie, którzy, z uwagi na galopujący wzrost kosztów, po 5-u latach zamknęli projekt CCS w Mattoon, w stanie Illinois. Futurystyczna elektrownia z systemem CCS miała kosztować o 500 mln USD więcej niż zakładano!
Czy państwo planując strategię swojej firmy oparliby ją o ledwie majaczącą na horyzoncie nową metodę? Czy pomni przyczyn krachu finansowego wynikłego z nieskrępowanej bankowej inżynierii zainwestowalibyście środki firmy i swoje nadzieje w technologie, które wciąż są bliżej „marzenia”, niż sprawdzonej, popartej rzetelną dokumentacją, osadzonej w rzeczywistości metody? A co jeżeli CCS okaże się nieskuteczny, a nasze inwestycje (realizowane kosztem inwestycji w OZE i efektywność energetyczną) okażą się klimatycznymi toksycznymi aktywami?
To tak, jakbyśmy w oczekiwaniu na szczepionkę przeciwko nowotworom zaprzestali badań profilaktycznych i leczenia. W przypadku ograniczenia emisji profilaktyką jest efektywność energetyczna (potrzebujemy mniej prądu), a lekarstwem - zwrócenie się ku zero-emisyjnym, odnawialnym źródłom energii.